za pan brat rozmawiał, pomimo jego burmistrzowskiej powagi. Widocznie dawał mu uczuć wyższość swą szlachecką. Niebardzo to do smaku było Użewskiemu, ale cóż było począć? Musiał się poufalić pozornie, chociaż mu ta cała lustracya kością w gardle tkwiła. Wkońcu jednak udało się Molickiemu rozruszać burmistrza i pozyskać zaufanie. Wieczorem Użewski, chcąc z niego co wyrozumieć, przyniósł półgarnca wina, postawił przed Molickim i przypił do niego. Molicki nie dał się prosić, więc pili razem, a Użewski ośmieliwszy się, zapytał wkońcu: „Co zacz są też ci panowie lustratorowie? Jako się też z miastem obchodzą?“ — „Oj panie Użewski! zawsze to wielkie nieszczęście na burmistrza, gdzie my przyjedziemy!“...
Burmistrz aż struchlał i mrowie go przechodziło, słuchając, czego to wszystkiego tacy panowie lustratorowie wymagają, i jakie to prócz tego kłopoty i nieprzyjemności ponosić trzeba.
W poniedziałek znowu im dał na śniadanie gorzałki, chleba i sera za półtoraka[1]; na obiad cielęciny, kapusty i krup z masłem, do tego ser i piwo; na wieczerzę pieczenie z krupami, a 3 garnce miodu wypili. Owsa 4 wiertele i siano co miał w domu.
We wtorek w południe przyjechało znowu dziesięcioro czeladzi. Wypili na wstępie 3 kwaterki gorzałki i nieproszeni zjedli Użewskiemu właśnie już gotowy obiad, tak że dopiero drugi raz gotować musiano, i ledwie o nieszporach obiadować mogli. Do gospody musiał im też dać mięsa za 18 gr., pieczeń 8 gr., dwoje kur 20 gr., słoniny szmat dał własnej, kapusty 3 gr., piwa 18 gr., chleba 12 gr. Wina domagali się koniecznie przez gwałt. Nie chciał im dać, ale się poczęli odgrażać. Więc jako odczepnego musiał im kupić u Jędrzeja Strączka miodu garncy 4 za 48 gr. Owsa musiał kupić od Marcina Bigosa wierteli 6 po złotemu. Musiał też co tchu sprowadzić cieślę, bo żłoby na gospodach nie w najlepszym były stanie i czeladź hałasy wyprawiała.
Pod wieczór przyjechali sami Ichmość panowie lustratorowie i stanęli w trzech najprzedniejszych gospodach na rynku. Pan Frączkowicz, pisarz skarbu królewskiego, wraz z swymi podpiskami stanął u Stanisława Widza, w gospodzie zwanej „Nowy Świat“ i tam rozłożył swą kancelaryę lustratorską. Czem prędzej trzeba było przygotować wieczerzę. Na same korzenie do kuchni, na pieprz, cukier, rozynki, kwiat, szafran, cynamon, gwoździki, wyszło 5 złp. Do stołu wina wyszło 4½ garnca po 2 złp. Do gospody Widza, czyli na „Nowy Świat“, osobno garncy 2 za 4 złp. 24 gr.
- ↑ Półtorak — moneta, jeden i pół grosza ważąca.