Strona:Jan Styka.djvu/07

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dawne to dzieje. Pamiętam ów wieczór jesienny r. 1895, kiedy Jaś Styka — zajrzawszy do mnie po całodziennej pracy na pogawędkę — rzekł do mnie:
— Zobaczysz Oleńciu, że kiedyś Ty napiszesz moją biografję!
A kiedy z uśmiechem odparłem, że piszę w banku referaty i rekursy, a jeśli chodzi o „literaturę“, to popełniam co najwyżej czasem jakiś prawniczy artykuł — odpowiedział mi Janek z przekonaniem:
— Ty musisz kiedyś napisać moją biografję — znasz mię od dziecka — znasz mię jak nikt inny — Ty jeden możesz ludziom wytłumaczyć, do czego dążyłem, czego pragnąłem i o czem hołdując sztuce marzyłem...
Rozmowa ta poszła w zapomnienie — jak wiele innych.
Stanęła mi po latach żywo w pamięci, gdy nasz wspólny kolega, Wojciech Meyer w r. 1929 oznajmił mi, że gimnazjum II we Lwowie — w którem Styka w r. 1877 zdawał maturę — obchodzić będzie 110-letni jubileusz istnienia i że Komitet postanowił prosić mnie o napisanie biografji Jana Styki.
Nie umiałem się oprzeć temu wezwaniu — chociaż literatem nie jestem — bo zdawało mi się, że mój drogi Janek przypomina mi z za grobu swoje polecenie: „Ty musisz kiedyś napisać moją biografję!...“
Biografją to nie będzie — co najwyżej skromnym szkicem biograficznym. Będzie to garść wspomnień o tym moim najstarszym koledze i przyjacielu — szeregiem luźnych obrazków z Jego tak bujnego życia. Chociaż los w ciągu lat niejednokrotnie nas rozdzielał — zawsze listownie utrzymywaliśmy ze sobą żywy kontakt. On, przebywając poza Lwowem