Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

były warunki, jednak każdy z nas chciał być bohaterem i okryć się laurami sławy, aby tylko uzyskać rękę jednej z nadobnych panienek.
Homo proponit, Deus disponit — powiada stare przysłowie — i nam się podobnie wydarzyło: ja sam jeden cudem Opatrzności wyszedłem cało z tej potrzeby, a reszta mych towarzyszy poległa.
Z Podgrodzia udaliśmy się na punkt zborny w lasy nadwiślańskie.
Komendantem oddziału, który się formował, miał być Jordan; a ponieważ obawiano się, aby w czasie przeprawy przez Wisłę Moskale całego oddziału odrazu nie rozbili, przeto podzielono go na trzy partye, by w razie rozbicia jednej przez Moskali reszta ocalała.
Cały oddział składał się z tysiąca żołnierzy, rekrutujących się przeważnie z wojska austryackiego. Ja dostałem się pod tymczasową komendę Chruściakiewicza, który naszą partyę miał przeprowadzić przez Wisłę aż do lasów Świętokrzyskich. Po ewentualnem zaś połączeniu się owych trzech oddziałów w lasach Świętokrzyskich, miał objąć nad tą całą siłą zbrojną główne dowództwo Jordan. Nocą tedy zebraliśmy się w lesie prawdopodobnie chorzelowskim, własności hrabiego Tarnowskiego; tu otrzymaliśmy broń i umundurowanie. Broń była nowiuteńka; były to sztućce belgijskie z szerokimi bagnetami; uniformy zaś były: bluzki siwe biało szamerowane i burki obozowe.
Oddział nasz składał się z 300 piechoty i 60 kawaleryi. Z oficerów Polaków, którzy zbiegli z wojska austryackiego pamiętam, kapitana Monsse, Darowskiego i Matuszkiewicza. Gdy kapitan Monsse rozdał nam broń i, o ile to możliwem było, poformował kompanie i oddziały, udaliśmy się ku Wiśle w celu przeprawy. Skoro stanęliśmy nad brzegiem, zaczęło dnieć. Kawalerya wjechała do wody; by zrekognoskować dno;