Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znalazł... Idziemy w znoju czoła przez błota boczaniowe, — uf! jak gorąco! Przemierzamy długi Upłaz Skupniowy, aż tu za nami wychyla się jakaś gromadka. Patrzę — i oczom nie wierzę: Oppenheim, Bednarski, Chełmiński, Terlecki, przewodników paru — co do licha! Znowu Pogotowie? toć przed dwoma dniami zaledwie sam szedłem w tym samym towarzystwie po pana Rostafińskiego, który miał wypadek na Zawracie... Urodzaj... Bo dowiaduję się za chwilę od mijającego nas Pogotowia, że właśnie przed paru godzinami stoczyła się jakaś panienka z Zawratu i czeka pokiereszowana na pomoc...
Za pół godzinki mamy potwierdzenie naoczne, bo oto idzie we własnej osobie, zawieszona na barkach ratowników ofiara. Młoda panienka; głowa zakutana w biel; widać z pod obsłon twarz obrzękłą, skrwawioną... Strach mrowiem przeleciał przez kości... W milczeniu przeszliśmy obok, bogatsi o jedno ostrzeżenie. Ale czy dzikich taterników ostrzeżenia się imają?
Docieramy na Halę. Spanie jest, owszem, w „pawilonie” nawet osobnym... z pod ciemnej gwiazdy. Są w nim trzy łóżka i stół; jak my się będziem dzielić ze spaniem, skoro jest nas już — dziesięć osób? Bo owe trzy zapowiedziane osoby już są: dwie dzieweczki jak z bajki, z młodym śwarnym towarzyszem. Starsza, coś w rodzaju Goplany — powiewna i jasna — z słonecznym uśmiechem na pięknej buzi; młodsza, poniżej zapewne jeszcze szesnastki, ciemniejsza, z szatańsko miłym grymasikiem, komicznie chwilami poważna... Kobiecość