Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



5. PRZEZ GÓRY — DO PIESKA...
(5—8 sierpnia 1919.)


...Zjednoczona, niepodległa, Duchem wielka, potężna Ramieniem — niech żyje!! Tak; — bez paszportu jadę, bez rewizji, bez tego jakiegoś półlęku, jakim żandarmi wszelkich potencji na rubieżach granicznych napawają statecznych obywateli... Teraz już bez zastrzeżeń prawno-politycznych czuję się obywatelem Rzeczypospolitej — tu, jak czułem się przed wyjazdem — tam. I gdyby nie te jakieś niepojęte dziecinne animozje ex-Galicjan w stosunku do Warszawy i warszawiaków, widocznie za to, że Zygmunt III nie przewidział był chwili obecnej i Kraków stołecznego pozbawił splendoru, — człek czułby się zupełnie u siebie... Czyż zresztą, gospodarczo rzecz biorąc, nie mam prawa czuć się u siebie? — gdzie okiem rzucić: w knajpie, na szczycie, w schronisku, dolinie — wszędzie: Warszawa, Warszawa, Warszawa... Ba, toć to Europa jeszcze zamknięta, jeszcze krwawe widma wojny włóczą się po gościńcach, jeszcze niestężałe warunki polityczne mącą plany poczciwym burżujom. Więc wszystko pcha się ku Zakopanemu, ku Krynicy, ku Rabce, no i wszystko moknie a złorzeczy, złorzeczy