Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Błogosławione jest tchnienie górskiego świata: z ludzi — Ludzi robić potrafi! I przykro mi, że z powodu niezwrotności w ich mowie, nie dość gorąco podziękowałem Słowakom za pomoc: wycofali się skromnie w dalszą drogę zaraz z Liliowego. Za to nie darowałem polskiej kompanii, którą obsypaliśmy słowy, niby różami, na zaaranżowanej uczcie wiwatowej w schronisku. I co się okazało? — wszyscy abstynenci! Może to dlatego oni mnie prowadzili, a nie ja — ich?...
Kołomątu narobiliśmy swoim wypadkiem i w schronisku samym. Gdy się wczoraj wbrew zapowiedzi nie wróciło, atmosfera niepokoju ląc się zaczęła w kółku życzliwych nam osób; gdy usłyszano sygnały z przełęczy, niepokój w lęk się przerodził; gdy spostrzeżono z oddali p. Karusię, prowadzoną przez dwu panów, a mnie tam nie było, — wyrok na mnie zapadł: kaput! — był, był, i naraz go nie ma... A że o niewiasty tu szło, które zawsze złote mają serca, więc pono tam i łza niejedna już się potoczyła, i pacierz za mną ku niebu poleciał... Może i te interwencje sprawiły, że wymknęliśmy się z panną Karusią z królestwa Tanatosa przez niedomknięte drzwi...

. . . . . . . . . . . . . . .

Tak się skończyła w jubileuszowym moim XXV-tym roku obcowania z górami jubileuszowa trzechsetna wycieczka.