Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niepowodzenie na wtępie: młoda nasza towarzyszka p. Cesia z takim rozmachem wzięła się do rzeczy, że pękata flaszka lemoniady w plecaku rozmachu tego nie wytrzymała: wodę, jak z kociołka, wylewać trzeba było z worka. Bajecznie kolorowy sweterek i inne jakieś panieńskie efekty z przyjemnością wziąłem na lokum do swego plecaka. Miłe bo to jest dziecko ta panna Cesia, a po drodze dodam, że również przystojne. Zręczna dość panienka; wytrzymałość jej cielesna, zdaje się, stoi na wysokości inteligencji, a więc niepoślednia; rutyny tylko górskiej jej brak... Cóż dziwnego? — i ta po raz pierwszy w górach; no, nie mam ja szczęścia do świeżych owoców?
Osóbka ta jest ilustracją au contraire do uwag, jakim dałem wyraz gdzieś wyżej, uwag o niemiłej pozycji kobiet, łaknących gór, a nie mających towarzystwa. Panna Cesia umiała sobie poradzić. Oto jej zwierzenia, — tylko pod sekretem, bo wstydzi się ich trochę... W Tatry przyjechała po raz pierwszy i oczarowały ją z punktu: poczuła w sobie taternicki tupet. Platonicznie jednak wzdychała, bo goście z pensjonatu „nie chodzili” jakoś... Czekała smętnie — na koniec urlopu.... Aliści pewnego ranka, przebiegając przez korytarz, ujrzała pod jednymi drzwiami tęgo okute buty taternika jakiegoś na schwał. W oczach jej się zaćmiło, a serce zaczęło się trzepotać; wywiad z pokojówką ustalił, że buciary należą do jenerała Zaruskiego, jednego z pierwszych mistrzów Tatr. Sposępniała: to już za wielki dla niej mistrz... Ale gdy przy obiedzie poznała łagodnego, przystępnego, grzecznego,