Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A mimo to nie żałuję tych błądzeń! Emocji wspinaczkowych mam względnie mało, bo do nich nie dążę; bez emocji zaś wędrówka byłaby jednostajna. Więc — pozwólmy sobie: jakże to człowieka porusza, niepokoi, w lęk czasem wtrąca, gdy widzi, że na złej jest drodze, że zaczyna gubić się w otoczeniu, kołować... A zwłaszcza, gdy mrok wieczorny się już czai... Za to co za rozkosz, gdy odnajdzie się zagubiony ślad, ścieżkę, czy znak! Nie odczujecie nigdy tej przyjemności, wy, coście nie błądzili nigdy! Wzmaga się to wszystko, gdy w miejscu niepewnym znajdzie się człek sam jeden. Miałem ci ja dość takich samotnych wycieczek, gdy to się ongi z romantycznym Eliaszem pod pachą i o tyle wielką, o ile niewyraźną mapą cesarsko-królewską w kieszeni, wędrowało po okolicach Zakopanego... Zdobywcy problemów honorni byli wtedy: z byle kim nie chadzali; była to doba arystokratyzmu taternickiego. Odor sanctitatis kłębami unosił się nad górami, — niemal jak do świątyni w nie się szło... Dzisiaj zdemokratyzowały się góry! — młodzież się klasycyzmu zrzekła i jakiś taniec rodem z piekła... Co ja gadam, co ja gadami...
A jednak mają urok swoisty i te spacerki samotne, na które najlepiej wybierać króciutkie niemodne szlaki, jak różne Kopieńce, Żółte Turnie, Hrube Regle, Małe Kościelce, Capki, Szałasiska... Moc tego, moc jest naokół, a dalibóg, nieraz spacerki takie więcej przyjemności dają od patentowanych utartych szczytów!
— Prędko, prędko! — przerywa mi te rozważania milutka panna Alina — słońca cudnego szkoda!