Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śmiech się ozwał dokoła, poprawił się więc:
— Pazdur trzymołek we wodzie i obsunęło me, wicie...
— Na, zeigen Sie Ihre Hand — odezwał się rozkazująco lekarz.
Siada Daniel i trzema językami naraz zaczyna tłumaczyć, przerywając opowiadanie wyciem z bólu; nie przeszkadzano mu gadać...
Skończona operacja. Ratownicy szykują się do drogi, bo choć to już po 11-ej, dzisiaj jeszcze wracają na dół. Spitzkopfom kazał tu dr Guhr pozostać, by, skoro świt, mogli ruszyć z powrotem na Durny na poszukiwania Breuera, jeśli się okaże, że wbrew przypuszczeniom, do swej Nowoleśnej nie wrócił. Wiadomość tę ma doktór przysłać wczesnym rankiem.
Tak się skończył dzień 9 sierpnia, ten fatalny dzień. Ale — wstęp to wszystko dopiero, do tego, co się stanie. Idźmy tymczasem spać.
Nazajutrz niedziela. Chmurno w górach, lekki deszcz na dworze... Konsternacja zupełna: Breuera nie ma na dole: padł niechybnie ofiarą! Co żyje, dąży na Durny: ekspedycje ratunkowe napływają z dołu. My, oczywiście, ruszamy do Soboty po klamry. Wyjaśnia się na świecie... Chory ma się dzisiaj znacznie gorzej niż wczoraj wieczorem: taki jakiś senny, że podwijają mu się nogi... ale trudno: samochodem stąd nie pojedzie... Tłumy ludu spotykamy w drodze, piękna niedziela wywabiła je, a wieść o Breuerze już się była rozeszła i ciekawość wzmogła.