Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ciekawym, co pan dla siebie zaordynuje?
Ja kokieteryjnie rzucam okiem ku młodszemu Stanisławowi i palę z mostu:
— My tymczasem na Pośrednią Grań skoczymy.
To „skoczymy” było tak bezczelne, że błysk oburzenia dostrzegłem w oczach Płońskiego. Chciał coś ważnego powiedzieć, ale że mógł to być w danej chwili tylko wyrzut, iż rolę pielęgniarza mu cynicznie wyznaczam, a wobec chorej taki wyrzut mógłby niepolitycznie wypaść, więc — stłumił w sobie odpowiedź.
Daruj mi, przyjacielu, tę finezję: znam ci ja cię lepiej, niż ty samego siebie: lubisz i ty czasem „przeszkody”, które cię u stóp szczytów wstrzymują, bo mimo całej miłości do gór, szanować się już zaczynasz... Ale szczerość... krępuje troszeczkę. Któżby się czyjej troskliwości o cenne zdrowie dziwił? Pogadajcie o tym z Michałem Sędziukiem... Zazdrości godna wasza roztropność; w przeciwstawieniu do niej moja zajadłość — to patologia, — prawda?
O ile nasza Pośrednia skrystalizowała się nam w myśli realnie, o tyle plany tamtej pary pozostały w stanie płynnym, bo już przy Wielkim Wodospadzie p. Alina chwiać się zaczęła: otwarło się wtedy dla Płońskiego nowe pole do projektów. Z tymeśmy się rozstali.
Skrzydła nam teraz z młodym towarzyszem u ramion urosły! Ale łatwiej projektować, niż w czyn oblekać projekty. Plan Pośredniej aktem strzelistym zrodził mi się w mózgu; nie miałem pojęcia, jak się na nią idzie; wiedziałem tylko ogólnie, którędy się chodzi. Mam niby z sobą przewodnik, ale