Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwiała się pani Janina; spoważniała i piękna Alinka.
Bagatelizuję nieco rzecz, aby nastrój utrzymać, zwłaszcza, że to wszystko tylko z daleka tak straszy, z bliska jest to względnie łagodne. No, ale to tylko dostęp, sam żleb zapowiada pracę nie lada: potwornie wprost zawalony śniegiem od dołu do góry. Nie byle to będzie wędrówka dla tak mało rutynowanych jeszcze taterniczek! Katastrofa Tryburskiej, trup Katry stanęły mi w pamięci. Dawneż to dzieje? — Czy ja aby głupstwa nie robię? Żebyśmy chociaż sznurka mieli kawałek! Tymczasem panna Alina nawet ciupażki nie ma z sobą. Zastanowiłem się trochę, a ponieważ panie hasła ode mnie czekają, więc nastąpiło ambarasujące milczenie. Aby zyskać chwilę czasu do namysłu, proponuję:
— Zaczekajmy tu trochę, drogie panie. Jeżeli panna Marysia da nam stamtąd hasło, że tamtą drogą idzie się lepiej, to kto wie, może istotnie nie warto nam się tu w śniegu grzebać.
Siadają niewiasty, ja zaś wstrzymuję gestami p. Antoniego, który znacznie jakoś za towarzyszką przyzostał, i zbliżywszy się do niego na zasięg głosu, proszę, by przewiedział się tam od towarzyszki o drodze i przemycił do nas informację. Nie byłem wszak jeszcze pewien, czy to droga na przełęcz. Nie było jej dawniej, a o budowie nowej ścieżki nie czytałem nigdzie.
Płyną długie chwile; niecierpliwimy się już... — wreszcie huka p. Antoni, że porozumiał się ze swym naczelnikiem drogą powietrzną i dowiedział, iż tam-