Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i przez trzy wierchy: Tomanową Polską, Smereczyński i Kamienistą, zalecieć tamtym państwu drogę na „Pysnem Sedle”: toż to byłoby zdziwienie! — a sądzę, że dwojgu kulawym i jednemu bez obcasa dałbym radę w tym wyścigu bez nagród. Niestety, trochę plątaniny w Cichej, a następnie „jego” cień w Tomanowej ze dwie godziny mię kosztowały: teraz jużbym nie zdążył. Kwituję więc i puszczam się pędem na dół ku Smytniej.
— Czy przechodzili tędy tacy państwo, co się kiwali we wszystkie strony? — pytam młodej pastuszki.
Nie zrozumiała; poprawiam się, dając parę cukierków:
— Z takim panem, co pięty nie miał?
— Tu wszystkie miały pięty, — twierdzi z całą stanowczością.
Obieram pewniejszą drogę: piszę parę słów objaśnienia na bileciku i każę jej każdemu, kto będzie przechodził, bilet ten prezentować. Chciałem dać znać na wypadek, jeśli jeszcze nie przeszli, że jestem już na przedzie i czekam w restauracji w dolinie. Dobrze spisała się mała: trafiła na pana bez pięty.
W godzinę po mnie przyszli inwalidzi. Zrazu uroczyści nieco, ale niezła wiśniówka rozwiązała języki. Przemiło spędziliśmy wieczór, urozmaicony śpiewem pana Michałowym; niech go kule biją! — nie wiedziałem o tym kunszcie.
Naraz nowina: okazja do Zakopanego. Państwo Sędziukowie skwapliwie korzystają; my z towarzyszem — nie, bo i poco? — jać lokum jeszcze nie