Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

linowym sokiem. Pan Trzecieszczakiewicz miał polecenie nie odstępywać Żolcia, póki nie wróci jego małżonka.
— Czy to synek państwa Trzecieszczakiewiczów? — zapytał p. Zamecki półgłosem.
— Nie, to ich piesek — odpowiedziała panna Helena z uśmiechem niezupełnie wolnym od złośliwego wyrazu.
Pan Zamecki spojrzał na nią okiem, w którem malowało się coś więcej, oprócz porozumienia po względem sympatyi dla Żolcia.
— A p. Trzecieszczakiewicz, zdaniem pani, należy także do tych przebrzydłych istot płci męzkiej, które stawiają swoje ja, swoją ambicyę ponad wszystko, i które wymagają od kobiet ofiar i poświęcenia?
— Niezawodnie! Ambicyą p. Trzecieszczakiewicza było zostać mężem p. Trzecieszczakiewiczowej, a z jej strony było to ofiarą, stać się jego żoną. Czy pan nie czujesz, jak to jest upokarzającem mieć męża, który siedzi w domu i pielęgnuje Żolcia?
— Owszem, czuję, że z całego tego towarzystwa, z panią jedną tylko moglibyśmy się rozumieć.
Długie, gorące spojrzenie z pod pięknych ciemnych rzęsów panny Heleny było odpowiedzią na to wyznanie, i to odpowiedzią tak wymowną, że zatwardziały pesymista stracił do reszty swój satyryczny grunt pod nogami. Panna Helena westchnęła.
— Boję się rozumieć pana — rzekła — chociaż czasem za wiele mi u nas tej muzyki, tej poezyi, i tego nabożeństwa nawet. Życie musi mieć poważniejsze, a przedewszystkiem prawdziwsze strony.
— Ma ono je w istocie, ale powaga i prawda nie wykluczają tego, co piękne, miłe i wzniosłe. Byle wszystkiego było w miarę.
— Nie uwierzysz pan, jak mię to cieszy, że pan nie jesteś, jakby to się zdawało, bezwzględnym materyalistą! Nie prawdaż, że pan nie potępiasz tego wszystkiego, co podnosi i uszlachetnia umysł, i bez czego bylibyśmy jak bez przewodnika na pustyni?