Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kotów, zdecydował się na koniec sprzedać mu za przystępną cenę aptekę z ogromną klijentelą. Dzień zwłoki nie stanowił tu różnicy.
Najgorszem było, że w istocie na koncercie na wieczorku, i na ulicy, Ekstaza zaszczycała go względami, które ogólną uwagę zwracały na siebie. Cały Klekotów nie mówił o niczem innem. Nie mógł odprowadzić p. Pirzpuchlerowej z córką do domu, bo Ekstaza kazała mu się odprowadzić do hrabiego Malowańskiego. Nie mógł przepędzić południa piątkowego u p. aptekarzowej, chociaż wolnym był tego dnia od pilniejszej pracy w aptece, bo Ekstaza chciała poznać piękności Klekotowa, i kazała mu się prowadzić na spacer. Wypytywała go bliżej o jego stosunki rodzinne (umiała czasem zniżyć się do prozy), zachęcała go, ażeby jej towarzyszył do Mistrzosławia, gdzie pozna niesłychane znakomitości; kazała mu przedłożyć sobie wszystkie jego utwory poetyczne; zachwycała się jednemi, w drugich wytykała zbytek smętku i niewytłómaczonej melancholji. Tak rozmawiając zaszli na błonie, które przytykało z jednej strony do płotu od ogrodu p. aptekarzowej, a z drugiej obrębione było wierzbami i krzakami, po za któremi mruczał niewidzialny zupełnie Narwaniec, nie po skale, ale po błocie, i w niezbyt dzikim szale. Po jednej stronie płotu, na błoniu, pasą się gęsi i wywracają