Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opowiedział mi, że jego „Szimsze“, który mu zawsze pożycza pieniędzy, uparł się koniecznie i teraz chce mieć mój podpis na wekslu. Chodziło o bagatelkę — tysiąc złr., które Gucio pod słowem honoru zobowiązał się oddać dzisiaj jakiemuś rotmistrzowi, kupiwszy od niego konia, a których mu ojciec w porę nie nadesłał. Miałem pewne powody przypuszczać, że te tysiąc złr. poszły nie na konia, ale na co innego, i dziwiłem się trochę, dlaczego „Szimsze“ chce mojego podpisu, skoro ma podpis człowieka, dziedziczącego milion — ale nie wahałem się ani chwili, podpisałem i wyjechałem do Janówki.



ROZDZIAŁ III.

Pierwszy raz znalazłem się tedy nadobre „na wsi“ i miałem sposobność poznania wszystkich jej przyjemności. Były one mnogie i rozmaite. Mieszkałem w chałupie chłopskiej, zbudowanej według znanego systemu, wykluczającego użytek wszelkiego kruszcu, jako to: klamek i zamków udrzwi itp. Miejsce podłogi zastępowała ubita glina, okienka nie otwierały się, ale był dla wentylacyi wiecznie otwarty komin, nad przypieckiem zajmującym trzy czwarte izby. Pod każdym innym względem, komfort mój zastósowany był do tego pomieszkania. Gdybym był chciał, mógłbym był mieć towarzystwo, pełno było bowiem dokoła przedsiębiorców różnych części budowy kolei żelaznej, którzy gdy nie pilnowali swoich robotników, lub nie wyjeżdżali do miasta, zabawiali się wysuszaniem niezliczonych butelek szampana i grą w karty; z urzędu wszakże, a nietylko wskutek różnicy gustów, musiałem od nich stronić, inaczej kontrolując ich, nie mógłbym był uniknąć kolizyi obowiązku z przyjaźnią. Dzięki temu zachowaniu się mojemu, używałem wkrótce w tych kołach jak najgorszej reputacyi, i powszechnem tam było życzenie, aby mię jak najprędzej „dyabli wzięli“. Jeszcze gorzej szło mi z większymi dostawcami