Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zajęcie to było w istocie bardzo niewłaściwem, z tego wszystkiego bowiem, co mówiła ciocia Pomulskiego i pani Marszewska, wynikało jasno jak na dłoni, że człowiek powinien być albo właścicielem tabularnym, albo wojskowym, albo niczem. Ten trzeci stan jest jedynie godnym człowieka, który nie należy ani do pierwszego, ani do drugiego — i kto nie ma majątku, ten nie powinien mieć przynajmniej żadnego trywialnego zajęcia lub zarobku. Dziś może się już trochę mieniły zapatrywania w tej mierze, przynajmniej u większości „ziemian“ i „ziemianek“ — przekonany jestem atoli, że została się jeszcze bardzo znakomita mniejszość, przejęta na wskróś ówczesnemi wyobrażeniami cioci Pomulskiego i pani Marszewskiej.
Ale co mnie obchodziły te wyobrażenia! Co mnie obchodził pan Dominik! Świat był tak piękny wokoło, że nie deiigurował go nawet le chevalier de Pomulski swoją obecnością, ani książę Kantymirski swoją martwą twarzą. Świat był niezmiernie piękny tej nocy, a nawet wina pani Leszczyckiej były niezłe, i p. Mamułowiczowa mimo kilkakrotnych usiłowań nie zdołała mię wciągnąć w rozmowę, ani dać się przezemnie odprowadzić do domu. A kotylion! A mazur! Jedna tylko rzecz psuła tę piękną całość — ta mianowicie, że nocy w styczniu są bardzo krótkie!
W istocie, pragnąłbym był tego dnia, nocy nieskończenie długiej, takiej, jaka bywa u biegunów ziemi — byleby ją ożywiała naprzemian muzyka walca i mazura, kadryla i polki, byleby nie gasły światła, i twarze bawiących się nie objawiały znużenia. Ale niestety! była to zwykła, krótka noc styczniowa, pod pięćdziesiątym stopniem północnej szerokości — o w pół do ósmej promienie słońca zaczęły przedzierać się przez spuszczone firanki i story i przedrzeźniać się lampom w salonie — większa część gości wyniosła się była do domu — prozaiczne, bezduszne istoty! Szukało to wszystko swoich pierzyn i poduszek, układało do spoczynku znużone członki! Jeszcze kilka niezmordowanych młodych panienek i kilku niezmordowanych kommilitonów moich z techniki hasało po posadzce wśród strzęp-