Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jące serce z tem, z którego Gucio Klonowski starł niedawno obraz Elsi...
Doszedłem do tej konkluzyi, gdy weszła pani Goldmanowa i rozpoczęła ze mną rozmowę. Mówiliśmy o smutnych wypadkach, które przeraziły rodzinne moje miejsce, o śmierci zacnych moich Opiekunów i dobroczyńców, o niczem wesołem, jednem słowem. Pani Goldmanowa była kobietą bardzo dobrego serca, chrześcianką z obyczajów, chociaż żydówką z wyznania. Najlepszym tego dowodem były jej pasierbice — dr. Goldman miał bowiem dwie córki z pierwszego małżeństwa. Można zejść świat wzdłuż i wszerz, a nie znaleść drugiej, tak dobrej macochy, tak usilnie starającej się o to, by dzieciom męża zastąpić rodzoną matkę. Przytem słynęła p. Goldmanowa z tego jeszcze przymiotu, że nigdy nic nie obwijała w bawełnę, i cięła każdemu prawdę w oczy. Doświadczyłem tego na sobie. W toku rozmowy wyrwała mi się uwaga, co teraz zrobić z sobą może Hermina.
— To pan mnie pytasz o to — rzekła surowo pani Goldmanowa — sądziłabym, że to jest pańską rzeczą pomyśleć o tem! Czasby już raz mieć rozum, panie Edmundzie, ustatkować się i uczynić zadość obowiązkom.
— Mam nadzieję, że mi się to uda — odpowiedziałem z uśmiechem — lecz niechaj pani konsyliarzowa uwzględni, że idę prosto z kozy...
— Tak, tak, a przed kozą, co było? Dowiedziałam się od Hermińci o tych romansach pana Edmunda! To dobre, kochane dziecko chciało panu nawet kupić tę jakąś hrabiankę za żonę, i dopiero ten przystojny mecenas... jak się nazywa? wytłómaczył jej, że już się obejdzie. No, masz pan szczęście, bo byłabym panu oczy wydarła!
— Nie miałbym ich był i bez tego — odrzekłem — gdyby była potrzeba wydrapania ich...
— Oj, młodość, zielono w głowie, czas, aby dojrzało, panie Edmundzie! Jakżeż — dodała zwracając się do Herminy, która wróciła w tej chwili — czy pan Edmund obiecał, że już będzie grzecznym?