Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja nie mam niestety przyjaciół, a pójśc nie mogę, bo mnie nie puszczą. — Ależ jesteś pan wolny; właśnie p. dozorca otrzymał rozkaz uwolnić pana natychmiast.
— Rozumiem. Przyjechał ktoś, pewnie Hermina. Złożyła pieniądze, by mię uwolniono. Było to tylko nowym dowodem jej dobrego serca, ale ja tego nie chcę. Ja ztąd nie pójdę..
P. Dominik przypatrzył mi się ciekawie i uśmiechnął się, co powiększyło jeszcze mój chorobliwy zły humor.
— Pan jesteś cierpiącym, panie Edmundzie — rzekł do mnie — ale iść ze mną pan musisz. Prawo jest równie nieubłaganem, gdy uwalnia, jak wówczas, gdy więzi.
— Ależ ja nie chcę, by za mnie składano pieniądze, ja się ztąd nie ustąpię!
P. Dominik i dozorca popatrzyli na siebie nawzajem, a ten ostatni rzekł jowialnie:
— Proszę pana, tu niema hotelu: skoro mi sąd rozkazał uwolnić pana, to niewolno mi ani chwili dłużej zatrzymywać pana w tem miejscu.
— A gdybym mimo to chciał zostać?
— To jabym pana musiał kazać wyprowadzić z więzienia.
Na taki argument nie było odpowiedzi, musiałem ustąpić. Wyszedłem z p. Dominikiem i wsiedliśmy do dorożki, która czekała na ulicy.
Na świeżem, wolnem powietrzu ochłonąłem cokolwiek i począłem żałować tego, com powiedział w dziwacznym moim humorze, a p. Dominik złajał mię po przyjacielsku za moje cierpkie słowa, zapewniając mnie o swojej życzliwości i wyrażając się z jak największem uwielbieniem o Herminie, która na wiadomość o mojem uwięzieniu pospiœzyła natychmiast do Lwowa w towarzystwie pani Goldmanowej. Wiedziała przypadkiemz moich listów, że istnieje adwokat Borodecki, którego znam, i udała się wprost do niego.