Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niezgodne z całością i bezpieczeństwem monarchii i społeczeństwa.
Nowe pukanie do drzwi odwołało mię od okna. Nieznośny dzień, ciągle ktoś pukał, a każdy ze złą nowiną. Otworzyłem: wszedł jegomość w urzędowej furażerce, a za nim pojawiło się jeszcze kilku żołnierzy policyjnych, wraz z moim jednookim, tłustym żydem.
— Czy pan jesteś pan Edmund Moulard, inżynier?
— Tak, panie.
— Z polecenia tutejszego sądu zmuszony jestem pana aresztować. Proszę iść ze mną.
— Aresztować, mnie? Za co?
— To nie jest moją rzeczą; dowiesz się pan o tem w sądzie.
— Ależ panie, to chyba pomyłka, to nie może być.
Urzędnik ruszył ramionami. W tej chwili mój rudy żyd zbliżył się do mnie.
— To ja kazałem pana aresztować, jako fluchtverdächtig (podejrzanego o zamiar ucieczki). Niech pan zapłaci, a ja pana każę puścić.
— Ależ ja nie mam tyle pieniędzy!
— Niech pan da, co pan ma. Nu, czego tu się namyślać?
— Dobrze, ale napiszę na wekslu, co płacę.
Herste! Co pisać na. wekslu? Ja coś muszę mieć za moją fatygę, i za grzeczność, którą robię panu! Jak pan zaplaci wszystko, to ia panu oddam weksel.
Dobyłem skwapliwie pugilaresu i wytrząsłem na stół wszystko, co w nim było. Znalazło się trzysta kilkadziesiąt reńskich, które żyd porwał natychmiast.
— Ostrzegam pana — rzekł urzędnik — że ten... „kupiec“ nie ma prawa wpłynąć na pańskie uwolnienie natychmiastowe. Mam rozkaz sądowy, w którym nie ma wzmianki o niczem, tylko gołosłowne polecenie aresztowania pana. Rozkaz ten muszę wypełnić.
— Ależ... w takim razie, mozeby pan kazal żydowi, oddać mi pieniądze!