Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co do państwa Starowolskich, wiem to pośrednio, od Józia, że nie zapatrują się nieprzychylnie na moje najgorętsze pragnienia, jakkolwiek tak śmiałe. Ach, wszak Hermina pisała pani...
— Pisała mi i wiem wszystko — przerwała Elsia. — Pomówmy o tem otwarcie. Wiesz pan to dobrze, jak bardzo panu sprzyjam...
— Sprzyjam! — westchnąłem.
— Nie targujmy się o słowa. Wiesz pan tedy, że pana... że nakoniec, gdybym mogła słuchać tylko mojego uczucia, podałabym panu rękę natychmiast. Inne względy nie grają u mnie żadnej roli, i pominęłabym je bezwarunkowo, gdyby tylko o mnie chodziło. Ojciec mój i matka szacują pana nadzwyczaj, i nie krępowaliby mojej woli; powiem więcej, cieszyliby się wyborem, który zrobiłam, bo widzieliby w tem moje szczęście. Mimo to sądzę, że jako dobra córka, powinnam się jeszcze namyślić. Jest jeszcze ktoś trzeci w tej sprawie: ciocia Leszczycka. Pan wiesz, panie Edmundzie, jaki jest stan majątku moich rodziców. Stara Wola wystawiona jest na licytacyę; mówią, że może być sprzedana za bezcen, rodzice moi na starość mogą się znaleść bez przytułku, w nędzy. Pani Leszczycka jest bogatą, bezdzietną, i ma dobre serce, zresztą, jest ona rodzoną siostrą mojej matki. Pojmiesz pan, że chociaż dla siebie mogłabym nie dbać i nie dbałabym o jej względy, i chociaż ojciec mój oburzyłby się na samą myśl o tem, co tu mówię do pana, to jednak nie powinnam zrobić nic takiego, coby mogło nie podobać się ciotce Elżbiecie. Muszę tedy, do czasu przynajmniej, szanować najdrobniejsze nawet jej gusta i uprzedzenia, a nie wiem jeszcze, jakby się zapatrywała...
— Ale ja wiem, że jestem zgubiony — rzekłem ponuro, biorąc kapelusz do ręki.
— O, nie odejdziesz pan ztąd tak, i nie wysłuchawszy mię do końca! — zawołała, odebrała mi kapelusz i postawiła go na fortepianie. — Panie Edmundzie, wyznaj pan szczerze: pan słyszałeś od Józia, że ciocia Elżbieta ma