groził mi, że każe mię wyprowadzić ze sali, jeżeli będę przerywać mowcy; musiałem więc milczeć i słuchać dalej. Zacny mowca wskazał tedy, że gdyby w istocie przysięgał kiedy w jakiej sprawie z komornikiem Wielogrodzkim w Żarnowie, to ja niewątpliwie wiedziałbym, w którym to było sądzie, i byłbym sąd ten zaraz wskazał. Ale to jest fałszem, on, Klonowski, nigdy nie przysięgał, a ja zarzuciwszy mu to bezczelnie w moim pamflecie, usiłowałem tylko poprzeć to kłamstwo wskazaniem dowodu, którego nie byłem zdolny przedłożyć sądowi, bo go niema na świecie. Co się tyczy skryptu, który przedłożyłem, i listów, uzupełniających ten skrypt niejako, to są dokumenta, odnoszące się do sprawy załatwionej jeszcze za życia mego ojca — tyczyły się one sumy, od dwudziestu kilku lat, przed mojem urodzeniem jeszcze, spłaconej, na co Klonowski mógłby przytoczyć tysiąc dowodów, gdyby to było potrzebnem. Ale jest to kwestya sporu cywilno-prawnego, i nie o to tu chodzi, ale o krzywoprzysięztwo, które zarzuciłem Klonowskiemu, a którego on się nie dopuścił, które istnieje tylko w bujnej fantazyi kalumniatora, dla rozmaitych malwersacyj oddalonego z posady przy kolei ławrowsko-żarnowskiej, a obecnie zostającego w służbie żydów, nieprzyjaciół wszelkiej polskości, i przez tych żydów podstawianego, aby miotać obelgi na p. Klonowskiego, jako na jeden z filarów sprawy narodowej. Tu uważałem, że sędziwy a pensyonowany syndyk ocierał łzy i kiwał białą brodą na znak potakiwania. Zrozumiałem, że wobec takiej komplikacyi fałszu najzgubniejszem byłoby dla mnie, gdybym chciał miotać się i oburzać. Pohamowałem się tedy, ile mogłem, i dość spokojnie odpowiedziałem, że p. Klonowski, skoro się czuje niewinnym, nie powinien sprzeciwiać się mojemu żądaniu, by przesłuchauo p. Wielogrodzkiego jako świadka, że nie spłacił mojemu ojcu pożyczonej od niego sumy, tudzież by zażądano wskazanych przezemnie aktów od niższego sądu w Żarnowie. Na to powstał rzecznik pana Klonowskiego, dr. Krętalski, i w długiej mowie wykazał, że pragnę tylko przedłużenia rozprawy i znużenia sędziów, i pan Wielogrodzki
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/104
Wygląd