Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dem. Zauważałem mianowicie, że jeden z klientów p. Borodeckiego, niejaki p. Artabanowicz, miał stały zwyczaj wyjeżdżania ze Lwowa w nocy, co kilka dni, i to zawsze wtenczas, kiedy p. Dominik musiał koniecznie szepnąć mu na drogę do ucha jakąś zapewne prawniczą radę. Uważam atoli, że szczegóły te psują chronologiczny porządek mojego opowiadania, i wracam do przyjaciół Gucia.
Było to zebranie ogromnie hałaśliwe i ożywione przedmiotem, którego nie mogłem odgadnąć; tyle tylko wyrozumiałem z wrzawy, że idą „na górę“ do jakiegoś „Stasia“, że przyszli po Gucia, i że chcieli, abyśmy i my obydwaj szli z nimi. Upieraliśmy się oczywiście, bo najpierw nie pojmowaliśmy, poco mamy iść do „Stasia“, a powtóre, szeptałem do ucha Józiowi, że wkrótce będzie czas pójść do p. Leszczyckiej, która kazała nam o siódmej przyjść na herbatę. Wtem pojawił się „Staś“ i pokazało się, że był to obywatel z sąsiedztwa Starej Woli, którego znaliśmy doskonale. Ten zmusił nas prawie, byśmy wraz z całem towarzystwem poszli do jego pokoju w tym samym hotelu. Wszedłszy tam, zrozumiałem dopiero, co za szlachetny cel ożywiał całe to grono. Na środku pokoju stał zielony stół, na którym były świece i karty, w głębi na kanapie siedziały jakieś dwie damy, z któremi wszyscy panowie bez powitania i wielkich ceremonij rozpoczęli rozmowę, podczas gdy służący obnosił tacę z likierem. Pociągnąłem Józia za surdut i szepnąłem mu: Chodźmy ztąd! — ale jakiś łysy jegomość ze spiczastym nosem i niemniej spiczastemi kołnierzykami, widocznie jovialis z urzędu, cedził właśnie w tej chwili arystokratycznie niedołężnym głosem koncepta, z których Józio śmiał się serdecznie wraz z całem towarzystwem, napomnienie więc moje zostało bez skutku. Spostrzegłem ku wielkiemu mojemu zmartwieniu, że Józiowi szampan mocno był poszedł do głowy, i troszczyłem się tem, jak my się obydwaj przedstawimy u p. Leszczyckiej. Wtem ozwało się dokoła hasło: — No, nie traćmy czasu! — przysunięto krzesła do stołu i książę Kantymirski, z oczyma