Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bym tego, któregoby ona kochała. Jakże inaczej miała się rzecz z Elsią!
Siedzieliśmy długo tak w altanie i kłopotaliśmy się myślą, co powiedzieć rodzicom, gdyby nas chcieli swatać, i jak to zrobić, aby im nie sprawić zmartwienia. Hermina nie mogła przytem uspokoić się co do powodów rozrzewniajacej sceny, którą miała z rodzicami. Póki przypuszczała, że chodziło może o nasz mniemany stosunek miłośny, tłómaczyła sobie tem rzecz całą. Ale skoro p. Wielogrodzka wcale nie mówiła zemną, a komornik wspomniał tylko nawiasem, że może się kiedy pobierzemy, więc musiało zajść coś innego; ale co zaszło? Czułem, że potrzeba było koniecznie dać jej jakieś wyjaśnienie, bo w przeciwnym razie z drobnych szczegółów i półsłówek mogła domyślić się czego. Powiedziałem jej tedy, że komornik’ objawił zamiar zrobienia testamentu, zupełnie niezawiśle od interesu, w którym miałem z nim rozmowę, i że to prawdopodobnie, wywołało rozrzewnienie ogólne. Zasmuciłem ją tym sposobem, ale odwróciłem przynajmniej jej ciekawość od tajemniczego powodu mojego przybycia.
Zawołano nas na obiad, a po obiedzie zaczęły schodzić się z miasta do domu komornika rozmaite urzędowe i nieurzędowe ñgury. Był także dr. Goldman, ks. Olszycki, obydwaj proszeni na świadków, był i pan Hładyłowicz, którego poznałem niedawno przy obiedzie z moim Opiekunem. Dowiedziałem się później od komornika, że za pośrednictwem tego indywiduum udało się załatwić niezwłocznie sprawę adoptowania Herminy. Wystarczyło w tym celu magiczne zaklęcie, złożone z pewnej ilości banknotów; za kilka godzin załatwioną była sprawa, trwająca już lat parę. Pisanie testamentu i donacyj zajęło resztę popołudnia i spowodowało tyle łez i smutku w całym domu, że rad przychyliłem się do nalegań dr. Goldmana, który obstawał przy tem, bym w towarzystwie Herminy odwiedził jego żonę i pomógł jej cieszyć się zdziwieniem córek adwokata Opryszkiewicza, iż pani konsyliarzowa, równie jak Hermina, barona Müllera, pupila hrabi Klonowskiego, nazywały po prostu