Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chrząkania i upadł w ich objęcia. Doktor Goldman przyskoczył do niego, dobywając z zanadrza puzderka z instrumentami. Zrobił się rwetes ogromny — wszyscy biegali w rozpaczy na wszystkie strony. Szlachcic tylko stał na środku pokoju, jak zatumaniony, a ja, straciwszy zupełnie przytomność, nie widziałem nic, prócz niego. Podczas gdy usiłowano ocalić komornika, rażonego apopleksyą, rzuciłem się nagle jak kot z ukrycia, i długiego kościstego szlachcica począłem z całej siły okładać pięściami.
Nie wiem, jak długo trwała ta tragikomiczna scena — byłem tak bezprzytomnym w szale mojej wściekłości, że gdyby mi później ks. Olszycki nie opowiedział był szczegółów, które tu przytaczam, sądzę, iż nie byłbym zdolnym przypomnieć sobie nic, co się stało. Pan Przesławski, przejęty zapewne katastrofą, którą wywołał, nie uważał nawet na operacyę, której poddaną była jego osoba — stał jak słup, z wytrzeszczonemi oczyma, i po dłuższym czasie dopiero spostrzegł podobnoś, że ktoś otrzepuje pięściami jego bundę. Chwycił mię za ręce, i jak człowiek, zbudzony ze snu, zapytał:
— A ty czego chcesz odemnie?
— Wyjdźmy ztąd, wyjdźmy — odezwał się ks. Olszycki i wtrącił nas obydwu do drugiego pokoju, wychodząc tam tuż za nami.
— Księże wikary, kto jest ten młody człowiek? I jakiem czołem, do kroćset... taki smarkacz śmie rzucać się na mnie? Za pozwoleniem, mój malcze, za pozwoleniem księdza wikarego, połamię ci zaraz Wszystkie kości!
Zdaje się, że rzuciłem się znowu na szlachcica, bo ks. Olszycki chwycił mię za ramię i wezwał mię surowo, abym się opamiętał. Następnie zwrócił się do długiego p. Przesławskiego i w gorzkich słowach począł mu wyrzucać jego napad na p. Wielogrodzkiego, z którym łączyła go przyjaźń, trwająca już pół stulecia. Szlachcic w odpowiedzi na to jął powtórnie rozpowiadać, co prezes mówił Klonowskiemu, a Klonowski jemu.
— Klonowski kłamie — przerwał mu ksiądz, zapło-