Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z niego napowrót przed pałacem Skirgiełłów, i zapytał szwajcara:
— Jest hrabia?
— Nie, nie ma.
— Jakto, wyszedł?
— Nie wyszedł; wyjechał.
— Gdzie, dokąd?
— Wyjechał na polowanie na dziki, w górach Monomotapa.
— Ależ to być nie może! Miał przecież czekać na mnie dziś wieczór!
— Ba, kiedy wyjechał.
— Nie wiadomo przynajmniej, kiedy wróci?
— Nie wiadomo. Zapewne aż w jesieni. A może? za dwa tygodnie. Pan hrabia nigdy nie wie, kiedy wróci.
— Ale ja mam pilny interes, muszę koniecznie widzieć się z hrabią.
— To może pan pojedzie za nim.
— A daleko to?
— Daleko i nie daleko; będzie ztąd piętnaście mil dyliżansem do Podolina, a ztamtąd w góry różnie, piechotą pięć mil, a konno dziesięć, dwanaście.
Nie moją rzeczą, jak to mówiłem na wstępie, wdawać się w prywatne sprawy wyższych sfer społeczeństwa, albo broń Boże, krytykować ich postępki. Zwracam więc tylka uwagę na to, że niespodziany wyjazd hr. Albina na polowanie, w chwili, gdy nabył aż dwa dzienniki i miał osobiście zainaugorować wielką i stanowczą akcyę polityczną, mógł gwałtownie zdumieć dr. Mitręgę i wprowadzić go w nielada kolizyę. Zamyślony, wsiadł napowrót do kocza i kazał nawracać, gdy naraz wybiegł lokaj z pałacu i zapytał:
— Przepraszam, czy nie pan dr. Mitręga?
— Tak.
— List od pana hrabiego do p. doktora, który nosiłem do hotelu, ale nie mogłem zastać... To mówiąc, dorę-