Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

p. Stanisławem, a p. Stanisław Marynią. P. Smiechowski, wbrew jej oczekiwaniu, ani podskoczył do sufitu, ani nawet nie wytrzeszczył na nią zdziwionych oczu, ale zbył ją jakimś dobrodusznym żartem. Nieco później, gdy Marynia weszła do pokoju, pocałował ją w czoło, i zapytał ją, czy zawsze będzie mu przyrządzała takie wyborne obiady, jak dzisiejszy? Marynia oczywiście zapewniała, że zawsze, a on raz jeszcze, tym razem na dobranoc, pocałował ją w czoło, i powiedział z uśmiechem:
— Oj, niezawsze, ty filucie, niezawsze!
Teraz zaś odparł na uwagę p. Alojzy:
— Przecież to, coś mi wczoraj mówiła, nie dowodziło jeszcze, że oszalał. Chyba że pani przypuszcza, iż szaleństwem jest kochać się w jej córce! Ale teraz, widzisz, wygrał na loteryi ćwierć miliona idealników i to mu zawróciło głowę. Wpadł tu do mnie, porwał pięćset idealników, i wyleciał jak oparzony: to już symptomat bardzo niebezpieczny! To się często zdarza wygrywającym niespodzianie na loteryi.
— Tak samo wyleciał wczoraj z dukatami Maryni, a za godzinę wrócił bardzo smutny, oddał jej pieniądze, i powiedział, że już za późno.
— Otóż widzisz, że on ma jakiegoś bzika. Wpadać dzień po dniu po znaczniejszą sumę pieniędzy, biegać z nim po mieście, i wracać z wiadomością, że już za późno, i że wszystko stracone, to nie świadczy o zdrowych zmysłach. Zobaczysz, że dziś zrobi to samo.
— Ale... dlaczegożby... to z pewnością dalszy ciąg sprawy tego biednego Salewicza. Wołodecki ma niezmiernie dobre, złote prawdziwie serce, a ty zaraz powiadasz, że ma bzika. Fe, jesteś nie dobry.
— Salewiczowi na razie nie pomogą żadne pieniądze. Tu chodzi znowu o inną osobę. Podczas mojej rannej przechadzki uważałem w pobliżu Banku Filodemicznego, a co gorsza, w pobliżu pomieszkania p. dr. Mitręgi, pewne figury, które mi się bardzo podobały, ale które nie mogły podobać się bankowi i p. doktorowi. Otóż przyznaj, że człowiek, który co dzień chce ratować swojemi funduszami jakiegoś