Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia w dodatku. Propozycya jego była atoli tak naturalną, że Stanisław przyjął ją bez namysłu. Tego samego dnia jeszcze, przebrawszy się po ludzku, przeniósł się wraz z nielicznemi swojemi ruchomościami do pokoiku w kamienicy Smiechowskiego. Na zasadzie zaś nowej tej i dodatkowej posady, i ze względu, iż dotychczas żył jakoś z 15 idealników pożyczanych co miesiąca, zrobił układ ze swoimi wierzycielami, mocą którego na spłatę długu wynoszącego około 300 id, przekazał im na przeciąg ośmiu miesięcy całą swoją pensyę w Orędowniczce, zredukowaną do 60 idealników. Uskuteczniwszy to, po raz pierwszy od długiego bardzo czasu odetchnął swobodnie, i dopiero teraz, rzuciwszy okiem w najbliższą przeszłość, zdał sobie sprawę z tego, ile wycierpiał rozmaitej biedy, i jak mocno mu ona umysł była przygniotła. Być może, że westchnął raz jeszcze do owych marzeń i złudzeń, z których rozwianiem się jednocześnie jakoś nastała owa bieda, ale nie miał czasu długo wzdychać, bo proszono go na herbatę do pp. Smiechowskich. Tam ciągle już teraz było tak miło i swojsko, jak to widzieliśmy zaglądając po raz drugi do salonu pani Alojzy, a w dodatku, wszystko było w jak najlepszym humorze. Panna Marynia tylko nie była tak pusto wesołą i niewinnie ucinkową, jak zwykle; oczy jej jedynie świeciły jakiemś niby wielkiem zadowoleniem, czy cichem szczęściem, czy jak się to komu nazwać podoba. Stanisław znowu śmiał się tego wieczora po raz pierwszy od roku, żartował, opowiadał między innemi w sposób niezmiernie komiczny wstąpienie p. Harapnickiego na tron redakcyjny i naśladował wybornie ruchy dra Scisłowicza, jego urzędowy ton mowy i jego ciągłe tarmoszenie się z nieposłusznemi okularami. Sam nie wiedział, dlaczego mu tak dobrze i wesoło, i zaledwie spostrzegł, że wybiła już jedenasta i że kobiety poznikały już od pewnego czasu. Udał się tedy na górę i ku wielkiemu swojemu zdziwieniu spotkał na schodach pannę Marynię w towarzystwie jednej z Basiek czy Kasiek p. Smiechowskiej. Powiedziała mu w przelocie: dobranoc, i znikła.