Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie gorące i ciemne, gdzie nic a nic nie widać, więc, jak powiadam, przeważna część nieszczęśliwie zakochanych wstrzymuje się w stanowczej chwili od wykonania samobójczego zamiaru, chociażby im przyszedł do głowy. Nie przeczę zresztą, że ludzie zabijają się czasem także li tylko z wielkiej moralnej boleści, ale mam przekonanie, że w takich razach boleści tej towarzyszy jakaś ukryta wada ustroju fizycznego.
Wszystko to mówię, ażeby wskazać, dlaczego zapomniany już niemal przezemnie i przez czytelnika drugi, i główny mój bohater, Stanisław Wołodecki, pozostał przy życiu. Muszę nawet powiedzieć, że myśl samobójcza ani na chwilę do głowy mu nie przyszła, pomimo iż cierpiał tyle, ile tylko człowiek cierpieć może, doznawszy zawodu w tem, co najbardziej umiłował. Zdawało mu się tylko chwilami, iż musi umrzeć, albo przynajmniej rozchorować się ciężko, ale nie chciał umierać, ani chorować, bo nigdy na chwilę nie zapominał o matce, której był jedynakiem, życiem całem i podporą. Zamknął się tedy sam w sobie, nie bywał nigdzie, jak tylko w domu i w biurze redakcyjnem, gdzie, jak to podpatrzyli koledzy, siedząc nieraz zadumany nad jakimś telegramem, artykułem, albo korektą, ni ztąd, ni zowąd, zalewał się łzami. Koledzy byli dobrymi ludźmi — można bowiem bardzo niedorzecznie tłumaczyć telegramy, a mieć wiele serca i tej delikatności wrodzonej, której nie zastąpi żadne wykształcenie ani wychowanie. Pojęli, że Stanisław ma jakieś głębokie zmartwienie, i uszanowali je, nie trapili go pytaniami, nie dręczyli żartami, nie smucili bardziej własną wesołością, ani też nie dolewali oliwy do ognia zbyt ponuremi minami. Tak samo postępował Smiechowski, który wiedział, co się stało.

Wołodecki tedy, powtarzam, nie umarł ze smutku, ale żył dalej jeszcze cały rok, o którym tu była mowa, i to żył w sposób, o którym równie jak o wielu innych rzeczach, pomówimy w następnym rozdziale.