Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych mi na hipotekę moich dóbr w Milicyi. Prosiłbym panów tedy, abyście mi papiery te wzięli w lombard.
— A, mój panie, to nie uchodzi! To zupełnie sprzeciwia się naszej umowie. Wszak Bank Filodemiczny zobowiązał się nie wydawać żadnych obligów, z wyjątkiem tych, które sprzedaje za naszem pośrednictwem. Nie możemy nawet uznać ważności papierów, które pan posiadasz, a tem mniej brać je w lombard!
— Mówiłem to w Radzie Zarządzającej, bo pamiętałem dobrze brzmienie naszej umowy, ale ci mieszczanie wilkowscy mają takie tępe głowy, że zamiast przekazać mi tę sumę u panów, zmusili mię do przyjęcia papierów wprost ze swego Banku. Ale mniejsza o to. Na wszelki przypadek nie odmówicie mi panowie przynajmniej zeskontowania wekslu na 1000 idealników?
— Oczywiście że nie, jeżeli podpisy są dobre. Czyj jest akcept?
— Mój.
— A żyro?
— Żyro... żyra nie ma... ale w razie potrzeby, podpisać może moja żona.
— Darujesz pan, ale mąż i żona, to zawsze dopiero jedna firma, a nam do eskontu potrzeba dwóch.
— Czy to ostatnie słowo panów?
— Najostatniejsze.
— Więc dobrze, żegnam!
— Polecamy się względom szanownego pana!
I tak skończyła się konferencya dra Mitręgi z dyrekcyą Banku grecko-portugalskiego, którą powtórzyłem tu głównie, ażeby rzucić niejakie światło na stosunki Banku Filodemicznego, interesującego nas jako instytucya wilkowska, utworzona w ciągu tego opowiadania.
Wsiadłszy napo wrót do powozu, dr. Mitręga zastanowił się powtórnie, co począć. Można było próbować „lombardu“ w innym jakim banku, ale po doświadczeniach greckoportugalskich operacya taka niewiele rokowała powodzenia. Można było przyznać się żonie do kłopotu pieniężnego, po-