Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piargów zawratowych. Jakoż, pozostawiając pannę P. z tyłu, wysunąłem się naprzód tuż za Bartkiem i Gustawem i zacząłem rozpoławiać ich kroki, czyli pomiędzy kutemi przez nich stopajami rąbać środkowe. Dogodność wspinania się w dwójnasób została zwiększona, ale też w dwójnasób czasu kosztował nas każdy krok góralski, bo prawie dwie minuty, czyli na 30—50 kroków potrzebowaliśmy godzinę. Po etapie takiego nowego pochodu okazała się jeszcze większa potrzeba czasu wobec zmniejszenia sił przez ubytek Gustawa. Ten bowiem widząc, że jeśli siłą swoją był na przedzie nieocenionym pionierem w wyrąbywaniu pierwszych stopajów, to natomiast przez natężenie tychże sił, wzmagając naporem naturalny ciężar swej wagi, rozmiażdżał własne stopaje i psuł je w miarę tego jak ku wyżynie śnieg stawał się bardziej kruchym i sypkim, — przesunął się w dół i zajął stanowisko tylnej straży po za wszystkimi i po za Józkiem. Wzmogło się przez to bezpieczeństwo całej karawany w dwójnasób, a to nietylko w zachowaniu całych i naturalnych pod potrzebnym nam kątem prostym stopajów, ale i w zabezpieczeniu czynnej pomocy Gustawowej na wypadek nieszczęścia; w razie bowiem czyjegokolwiek bądź poślizgnięcia i staczania się w dół, można było być pewnym, że ofiary poza stanowisko swoje Gustaw z pewnością dalej nie puści, chyba wraz z nią sam zginie.
I znów nowa godzina upłynęła w zapasach z zasępionym i »kurzącym« Zawratem.
— Chleba! — zawołał ktoś z drużyny.
— Jeść! — powtórzyliśmy inni, przypominając sobie, że gdy rano przy szałasach Gąsienicowych w braku apetytu wypiwszy czystej »herby«, niemieliśmy od tej pory nic w ustach.
I jakeśmy gęsiego podążali dotąd wciąż po zachodniem zboczu od strony Kościelca lub żlebem bliżej piarg środkowych, tak też przechodzimy na lewo ku zboczu wschodniemu i stajemy we troje wraz z Bartkiem pod ścianą Granatów rzędem, opierając plecy o jego granitowy złom prostopadły, dość zresztą wygodnie, z wyjątkiem chyba ostatniego z nas, który mając po prawej swej stronie kończący się złom i po za nim otchłań czarną przepaści, mimowoli odwracał się od niej i tulił się ku reszcie towarzyszy. Wkrótce nadchodzą Gustaw i Józek z torbami, a wbiwszy swe stopy w grubą skorupę śnieżną, stoją przed nami jako dobroczynni szafarze mocno nadwerężonych