Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dookolnem zgwałconem i zniekształconem, mimo że ślady owego gwałtu wrażały się w oczy na każdem miejscu stąpnięcia i spojrzenia przed siebie. Szukał wciąż wzrokiem błędnym szyneli żołnierskich. Żywą pamięć koloru tych szyneli, widzianych bez przerwy podczas drogi, obnosił teraz w spojrzeniu osłabionem, nierozumnem i szukał niem w otaczającej go przestrzeni. Nigdzie jednak nie znalazł onego koloru. Dziwił się i trwożył dlaczego go nie widzi?
— Niema wojska ? — zapytał prowadzącego pod rękę rządcę głosem, prawie że zalęknionym.
— Gdzie, proszę pana?
— No tu, w Miedzborzu!
— Chwalić Boga, już od dwóch dni niema. Wynieśli się!
— Dlaczego?
— Ha, chyba dlatego, że będą musieli oddać Austrjakom. Zrezygnowali.
— To znaczy, że jesteśmy odcięci od Warszawy.
— Bo ja wiem? Pan dziedzic przecież z Warszawy — to przypuszczam, że jeszcze zupełnie odcięci nie...
— Ale za parę dni będziemy!
— Przypuszczam, że może nawet wcześniej.
— O wysłaniu depeszy do Warszawy niema zapewne mowy?
— Skądby tam mogła być o tem mowa! — zdziwił się rządca.
— Więc nie widzi pan sposobu porozumienia się z Warszawą?
— Może pachciarz pojedzie. Jeździł tam niedawno