Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciężką, obmierzłą. Opowiedziała mu wreszcie z gorącym, czerwonym płomieniem na policzkach, jak i kiedy przyszedł kochanek jej jedyny, jak słońce, moc nad wszystkie moce i świat wszystek. O tem, jak wdarł się ogniem i stalą swej młodości nieposkromionej w mogiłę pogrzebanej treści jej życia i stamtąd wyniósł ją na światło swoich oczu odnowa zrodzoną, najniewinniejszą. Zeznała teraz bez obawy, iż Klemens ją zdradzić może, zbrodnię Seweryna. Mówiła o niej z dumą, jako o przysiędze tajemnej, o krwawem świadectwie jego dla niej miłości.
Późno skończyła spowiedź swoją. Aż nadto uświadomiła sobie, że oto dobrowolnie przyjęła Klemensa na wszystko wiedzącego świadka jej życia. Doznawała, nie tłumacząc sobie dlaczego, wrażenia, że tem głośnem wszystkiego wyznaniem wypleniła z duszy wszelki chwast, mimowolnie w glebę rzucony i tam rozrosły.
Pierwszy raz przypatrzyła się Klemensowi. Zauważyła, że i on patrzy na nią inaczej, niż dotychczas. Helena powierzała teraz z zaufaniem, bez cienia zastrzeżeń, oczom jego urodę swoją. W pewnej chwili, jakby odgadując jego myśli, podpowiedziała z uśmiechem.
— Na wargach pomadka, a i na policzkach jakaś zagraniczna czerwoność. Blada jestem. Policzkom nawet się nie śni rumienić!
— Poza tem wszystko własne, swojskie?
— Wszystko! Jeszczeby też? — udała obrażoną.
— A włosy?
— Moje!