Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to prawo. Szafę postawił w takiem miejscu pod ścianą, iż dosłownie ciemna jej plama połykała i wewnątrz siebie traciła wszystkie jego nawet mimowolne spojrzenia. Wzrok jego z konieczności teraz skupiał się na ścianie prawej, ściślej na bielejących w niej drzwiach.
Pewnego późnego wieczora dostrzegł cieniutki promień światła, przedostający się przez wąską szczelinę w drzwiach do jego pokoju, jeszcze nieoświetlonego. Klemens ostrożnie i uważnie przypatrzył w szparę, nic jednakże nie dojrzał prócz dwu desek w podłodze. Szczelina była tak wąską, że nie pozwalała oczom objąć większej przestrzeni. Ucieszył się jednak, jak dziecko. Całą noc i większą część następnego dnia przeleżał bez snu w niecierpliwem oczekiwaniu chwili, kiedy Kosińska wyjdzie z domu. Wyszła, jakby naprzekór, wtedy, kiedy przyniesiono mu obiad. Klemens po odprawieniu kelnera, zamknął się na klucz i zapominając o obiedzie, wziął się do zbadania powierzchni drzwi ślepych, pozornie łączących dwa pokoje: jego i Kosińskiej. Szpara znaczyła się w miejscu wycięcia ornamentacyjnego między szablonowym czworokątem i ramą. Po lekkiem zdrapaniu miejsca dookoła szczeliny zauważył, że między ozdobnem wyżłobieniem, a ramą znajduje się łączący ów ornament i ramę pasek stwardniałego i następnie pomalowanego, jak całe drzwi — kitu. Klemens bez namysłu i długiego trudu przy pomocy scyzoryka wyjął ze szpary długi kawałek stwardniałej masy. W drzwiach zaczerniał otwór szerokości palca. Grudowski z bijącem sercem przywarł okiem do grubej szczeliny. Zdawało mu się przez chwilę, iż oto udało mu się