Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedzierające się przez prawą ścianę i zapadające głucho na dnie szafy“.
„Odróżniałem kolejno: nasamprzód radosne uniesienie, spazm półuśmiechów szczęścia, następnie powtarzanie w ekstazie czyjeś spieszczone imię „Sew, Sewuś, Sewula!“, wreszcie zalęknienia i cichy szloch stroskania zawiedzionego. Każdy dźwięk, czasem zaledwie słuchem moim pochwytny, tłumaczył doskonale wszystką falistość i nadmierność uczuć sąsiadki mej, Heleny Kosińskiej. Po tem „tak tutaj“ i po dźwiękach, tłukących się we wnętrzu wielkiej szafy, zrozumiałem chłodną obojętność i nieprzystępność ściany prawej“.
„Pokój Heleny Kosińskiej stanowił całość i tworzyła ją kompozycja życia, doskonale zorganizowana i zamknięta. By obudzić ducha łączności ściany prawej, trzeba było z onej sąsiedniej całości przenieść do mego pokoju choćby jeden szczegół — inaczej wszelka możliwość pracy (jeszcze o niej nie zwątpiłem) była wykluczona“.
8 listopada. Wszystko odbyło się zgodnie z mojemi przypuszczeniami. Jeden z trafów, których dziesiątki nasuwa nam bliskie sąsiedztwo na każdym kroku, zdziałał, że bezpośrednie wyjaśnienie zabiło cudowne pośrednictwo, inaczej ducha łączności, zamieszkującego lewą ścianę mego pokoju“.
„Praca moja została powtórnie (ciesz się, zdrowy człeku!) zohydzona“.
„Poznałem osobiście (nie wiem dlaczego to słowo „osobiście“ tak bardzo mi się nie podoba) moją sąsiadkę, odgrodzoną ode mnie (zrozumcież, na