Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W śmiertelnym grzechu mojego ciała... w zbrodni mojej zmarła jego skarga straszliwsza, niż przekleństwo Boga, którego łaski on nie zaznał nigdy, a którego ja błagam, by mnie karą najsroższą pokarał, ciało grzeszne wrzodami pokrył — zaczęła się wić w zgryzocie rozpacznej, skamlać łkaniem głośnem, rozdzierającem ciszę poczynającej się nocy, jak materję przecenną, złotem i diamentami tkaną.
Ksiądz Kajetan Szypułka modlił się, gubiąc wyrazy modlitwy w patrzeniu na jej ból.
Ona spowiadała się ziemi obłąkaniem myśli i serca.
— Mówił mi, że jednej nocy kula w nodze jego uwięzła wróciła mu przytomność... mówił, że oczy otworzył, a ust rozwartych zamknąć nie mógł, bo... bo mówił, krwi były pełne, a krew była skrzepnięta... mówił, że była wtedy noc zimowa, że słabemi palcami..., mówił, jak dziecko, że mu potem na wiosnę...
— Zmiłuj się nad nami! — powtórzył ksiądz potrzykroć szeptem wyraźnym.
— Ukarz mnie, ukarz! — jęknęła jak echo. — Zerwałam go z krzyża... — głos się jej zmienił, śpiewnym się stał, nawskroś przenikającym mózg — aby krzyżowi było zadość zostawiłam na nim rękę i nogę jego... zarzuciłam na plecy i poniosłam relikwje żywe do siebie. Pacierze mówiłam do myśli jego, litanję do chęci, modlitwy do cierpień... A potem rzuciłam się z łakomstwem mojego ciała na relikwje... Przygniotłam kalekę, święte ciało jego pożądaniem... Wiem, wiem, że go chciałam... Sewuś... — zawyła przeraźliwie i zastygła w jakimś skurczu bolesnym, zdrętwiała.
Stary proboszcz ujął ją pod ramię, lecz unieść