Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dała bezpowrotnie w świadomości i przekonaniu o śmierci człowieka, z tym właśnie znajomym głosem. Po chwili ruchem gwałtownym, pomagając sobie zębami, rozerwał kopertę, brwi ściągnął i zaczął czytać półgłosem:

Drogi Panie,

Czuję się w tej chwili tak dobrze, jak, pamiętam, czułem się dobrze tylko kilka razy w życiu, zawsze jednak na kilka godzin przed krwotokiem lub chwilą dającą mi przedsmak konania. Przypuszczam jakąś bliską niespodziankę, tem bardziej, że wiem z doświadczenia: w chorobie, która mnie tak cierpliwie dręczy — nie darmo! Za każdy uśmiech, za każdą radość, za każdorazowe, choćby najkrócej trwające, względnie dobre samopoczucie płaci się bardzo drogo. Ponieważ czuję się wyjątkowo dobrze, więc... dlatego piszę ten list do pana. Poco piszę — nie wiem. Nie zapomnę nigdy (wszystkie moje przyrzeczenia mają kwaśny zapach bluźnierstwa) chwili, pamięta pan? w Warszawie jeszcze, kiedy to pan rzucił się na mnie, by mnie udusić, czy dodusić. Gdybym nic o panu nie słyszał i nie wiedział, zdziwiłby mnie bardzo pan i jego zamiar. Wiem z opowiadania pani Heleny, że pan kiedyś zabił...“
Seweryn przerwał czytanie półgłosem i czytał dalej tylko wzrokiem.
„...człowieka, jakiegoś Niemca, zresztą to obojętne kogo, zabił pan przeszkodę, która wyrosła na drodze pańskiego życia. Później, jak się domyślam, zabijał pan na wojnie każdego, kogo panu wskazali,