Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśl o dalekiej podróży do kraju wystraszała z niego względny spokój — Witan zaczął wpatrywać się zimnemi oczyma w treść ich wspólnego życia: swojego i Heleny.
Częstokroć w przystępie nagromadzonych myśli złych, gorzkich i wątpiących, zaczął wzierać w niczem niezmąconą, ciągłą pogodę życia Heleny i oczywiście nie mógł jej pojąć, zarówno odnaleźć jej przyczyny. Patrząc poprzez cały swój ból, nędzę swego obecnego życia i kalectwo, które pozbawiło go wszelkiej radności i mocy, na beztroską twarz, rozświetloną zawsze pełnemi blasku oczyma swej kochanki, chwiał się w sobie rozpacznie, zalewany falami zawiści i zazdrości. Ileż razy wyogniało się w nim pragnienie wyrwania z piersi Heleny jakiegoś przewielkiego jęku, któryby odpowiedział jego męce, któryby rozwiał, albo zagłuszył pochłaniającą go zewszechstron pustkę. Raz stanąwszy na rozstajach myśli, nie był w stanie cofnąć się stamtąd, by nie poddawać się nadal wszystkim zwiewom wątpienia. Ono zaczęło wypełniać największą część jego rozmyślań, wczulając we wszystką radość i spokój zabójczy, trujący odór. Konieczność posiadania jakichś niezwykłych dowodów miłości Heleny stała się wreszcie jedyną panującą myślą. Zaczął tedy bluzgać w jaśń jej życia błoto swoich podejrzeń, rzucać na niewzruszoną powierzchnię jej pogody ciężkie kamienie swojej okrutnej niewiary. Helena nie broniła się. Wszystkie owe zjadliwe bryzganie żółci, najbardziej upokarzające słowa, wrzynające się w pamięć jej, obelgi najstraszliwsze były tym oczyszczającym ogniem, przez który szła radośnie,