Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieszkania w domku Staszkowej. Tę formę wskazała im jedynie konieczność pozornego wyjaśnienia ich stosunku wobec ludzi, z którymi zmuszeni byli się stykać codziennie. W oczach tych ludzi uchodzili za małżeństwo, nieraz, szczególnie na pogawędkach sąsiedzkich, kwestjonowane co do swej legalności.
Klemens, mimo gorączkę, rządzącą jego świadomością, zdumiał się niepomału.
— Może po tych latach w dzień okrutnego panowania żywiołu, w godzinę śmiertelnej trwogi o życie zbudziła się w jej sercu miłość dla niego, — pożądaną światłością przemknęła mu przez zwoje mózgowe, serce, krew i nerwy myśl nagła. Chciał pytać, odpowiadać, mówić, chciał się upewnić, czy dobrze słyszał, czy dobrze zrozumiał znaczenie jej słów, ale dźwięki gasły mu w krtani, sylaby plątały się.
— No połóż się, proszę! — powtórzyła Helena.
Powoli, niepostrzegalnie świat panującej w pokoju ciszy zaczął się odgraniczać od wszelkiego życia wojującego zzewnątrz izby, treścią życia dwojga ludzi.
— Która godzina? — spytała.
— Czwarta, niedługo wschód... zaraz zacznie szarzeć...
— Czy Staszkowa umarła?
— Tak, przed południem.
— Połóż się, chodź! — Helena skuliła się pod kołdrą, strach lodowaty znowu wstrząsnął nią i pokurczył.
Klemens zaczął się pospiesznie rozbierać. Najmniejsza trudność przy ściąganiu jakiegoś szczegółu ubrania, głównie czas rozsznurowywania obuwia pod-