Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Jakto, więc my możemy nigdy nie zobaczyć tego, co kochamy, za czem tak tęsknimy. Nigdy?!
I prawie nikt z nas nie dał adresu rodziców, ani miejsca w Polsce, skąd wyjechał,
W wyobraźni każdy z nas widział matkę, trzymającą w rękach, tam, daleko, w Polsce świstek pisany po francusku — wieść, że syn jej zginął. Widział łzy, całą rozpacz i drogą, znajomą twarz, w bólu zastygłą.
Podawano adresy kolegów, lub znajomych.
20 października cały bataljon nasz przechodził przez ulicę Bayonny.
Ostatnie ćwiczenie: nauka szybkiego zajmowania pociągów przez żołnierzy, wsiadania i wysiadania, ładowania wozów, mitraljez.
21-go przegląd ostateczny przez jenerała.
Okrążeni tłumem bayończyków, przy odgłosie trąb defilowaliśmy, jak starzy żołnierze.
O godz. 5-ej wieczorem w koszarach nie było już nikogo.
Wszyscy wiedzieli, że jutro wyjazd.
O godzinie dziewiątej siedzieliśmy na werandzie kawiarni bayońskiej Dojrzawszy przechodzącego pułkownika, zasalutowaliśmy. Pułkownik uśmiechnął się przyjaźnie i z zadowoleniem powiedział: „Bardzo dobrze defilowaliście“.
Po krótkiej naradzie postanowiono poprosić pułkownika, by nam pozwolił pozostać dłużej w mieście.
Dwaj obecni, wydelegowani z prośbą, kaprale przynieśli pozwolenie na pozostanie jeszcze pół godziny.
Pół godziny przeciągnęło się do piątej rano.
— Dziś nas przecież do więzienia nie wsadzą, ani „consigne“ nie dadzą — rozumowaliśmy zupełnie trzeźwo i słusznie.
O godzinie jedenastej w nocy szliśmy czwórkami wybijając głośno takt: „un, deux“.
Tu i owdzie otwierały się okna, z których wychylały się twarze częstokroć znajome, wówczas