Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cwiczenia męczące i powtarzanie ich bez końca zdawało się nam też być czemś zgoła niepotrzebnem.
Przemęczeni, nie biorąc jeszcze czynnego udziału w wojnie, postanowiliśmy wysłać zbiorową prośbę do pułkownika o przyśpieszenie wyjazdu naszego na front.
Narzekaliśmy na władzę naszą, która ćwiczeniami wyczerpywała siłę naszą, nie troszcząc się, że później, kiedy będzie ona nam więcej potrzebną, może jej zbraknąć.
Sarkania powtarzały się głównie w ciągu zajęć — o godz. 5-ej, tj. wtedy, kiedy brama koszar się otwierała zapominano o wszystkiem nużącem i niewygodnem.
Ćwiczenia poszczególne, które już wykonywaliśmy bez zarzutu, zsstąpiły nam całodzienne, niezwykle uciążliwe marsze i manewry, zwykle kończące się atakiem na bagnety, wyciem i nieludzkimi krzykami „Naprzód“.
Po „zwycięstwie“ padaliśmy na trawę prawie bez życia. Na jednym z takich marszów, podczas długiego odpoczynku, ustawiono nas w dwurząd, poczem na koniu przyjechał komendant. Na rozkaz otoczyliśmy go kołem. Po minach naszej władzy spostrzegliśmy, że chodzi tu o coś ważnego — nie myliliśmy się.
Komendant głosem poważnym, złym poniekąd, zaczął:
„Odważacie się na rzeczy, za które przecież grozi wam sąd wojenny, Żadne zbiorowe prośby, petycje, skargi, w armji są niedopuszczalne i surowo pod grozą sądu wojennego, zabronione. Jednostka może prosić o rozmowę z najwyższą władzą, nigdy gromada.
Całe szczęście wasze, że jesteście wolontariuszami i cudzoziemcami.
A dalej, nie myślcie, że chcemy was marynować, że chcemy wami okolice Bayonny upiększać. Nie! Musimy was przygotować, nie wystarcza bowiem sama dobra wola wasza i odwaga — chcąc