Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Albo:
— Jestem cierpliwy, ale — jeżeli mi jeszcze raz będziesz pchał palce w nocy do ust i kopał po bokach, — to ci w nocy dam po gębie!
— Ty z twojem chrapaniem mógłbyś iść do ogrodu. Co tobie się zdaje — gdzie ty jesteś?
Chcąc uniknąć nocnych zdarzeń, a później dziennych sprzeczek — Dunikowski odgrodził siennik swój od innych szeroką deską.
Nasz majątek chowaliśmy pod sienniki. — Codzień zrana w pośpiechu wydzierano sobie różne części naszego umundurowania.
Niektórzy, bardziej pomysłowi, wypisywali nazwiska swoje na swoich i nie swoich rzeczach. Dunikowski naprzykład miał trzy paski z wypisanym na każdym X. Abdank Dunikowski.
Potrzebne ćwiczenia znaliśmy już dobrze, były one coraz bardziej męczące — wielu też z nas słabszych i nieprzyzwyczajonych chorowało ze zmęczenia.
Między chorymi jednak byli i tacy, którzy z lenistwa nie chodzili na ćwiczenia.
Codziennie o godz. 5-ej rano przechodził długim korytarzem dyżurny kapral, wykrzykując na cały głos: — „malades! les malades!“
Wszyscy, którzy z jakichbądź powodów nie chcieli pójść na ćwiczenia, lub długi marsz wojskowy, zapisywali się na listę chorych.
Nazwiska chorych wpisywano do specjalnej książki.
O godzinie 9-ej rano zaczynała się wizyta lekarska.
Chorych ustawiano jeden za drugim i kolejno wpuszczano do pokoju lekarza.
Oględziny trwały zazwyczaj nie długo.
Środki lecznicze były bardzo nieliczne. Na bóle gardła, piersi, nogi, ręki, nerek stosowano jodynę, — na żołądek jakiś podobny do kredy środek przeczyszczający, albo... albo też jodynę.
Srodki wogóle nas nie obchodziły — bardzo natomiast — djagnoza.