Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pytano siebie, czy aby podołam. Ćwiczenia bez tornistrów a nadto nas męczyły. Jakoś tam będzie, pocieszano się.
Obiecao nam zmianę naszego dotychczasowego mieszkania ze względu na chłodne noce.
Pocieszono nas i zmartwiono.
Wielki murowany dom z oknami i drzwiami obiecywał nam pewne wygody.
Jednocześnie przyszłe locum nasze, mające chronić nas od chłodu nocy, mówiło, że nie prędko wyjedziemy na front.
Zbliżenie się niemców pod Paryż, groźba zajęcia Warszawy, pochyliły nam głowy ciężkiem zamyśleniem o Polsce.
Wesoły, względnie nastrój, beztroskiego żołnierskiego życia zmienił się.
Coś gniotącego, trwożącego nadbiegło zdala i w piersi polskiej się przyczaiło.
Pod koniec września przenosiliśmy się do opuszczonego przez 49 pułk — domu Niegdyś klasztor mieścił w sobie niezliczoną ilość pokoików, połączonych długiemi korytarzami.
Stary dom, za nim zaniedbany orgód owocowy, kaplica wschodnia, stojąca na tle kasztanów, były chwilowemi i przypadkowemi koszarami, dla podobnie przypadkowych żołnierzy.
Każdy pokój — raczej cela mnisza, mogąca pomieścić dwóch, szczupłych i nie lubiących się wadzić ludzi — mieściła 6—7 legjonistów.
W jednej z takich wąskich klatek znalazłem się z dr. A Blanksztajnem, K. Dunikowskim, J. Kijewskim, J. Szurygem, J. Rotwandem i K. Sztejnkellerem.
Nauczeni doświadczeniem, że w wojsku ma się to tylko — co się ukradnie, co się z rąk słabszego wydrze — poczęliśmy się na wzór naszych cyganów rozglądać, gdzieby też można było znaleść do wzięcia, coś dla wygody codziennej. Jedynym do załatwienia podobnych wypraw był St.