Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starcie było piekielne, po którem niemcy zaczęli powoli cofać się póty, póki nie znaleźli się w okopach, z których byli wyszli.
Ukryci między ścianami głębokich rowów zaczęli bić salwami, nietylko z karabinów pojedyńczych, ale i maszynowych do nacierających na nich Francuzów. Skutki tęgo manewru niemieckiego były straszne dla 156-go pułku, który został zupełnie rozbity.
Nie wiedząc, kto zwycięża, staliśmy, nie słysząc ani jednego rozkazu do chwili, aż skradający się niemcy znaleźli się przed samymi naszymi okopami. Wówczas bez żadnej komendy wyższych zwierzchników ruszyli Polacy do ataku. Nierówni z wrogiem liczebnie, ruszyli pod gromowy akompanjament artylerji — naprzód! Poprzez gromady francuskich trupów wpadli do okopów 156-go pułku francuskiego, gdzie byli już żołnierze niemieccy. Wola zwycięstwa poniosła ich znów. Wskakiwali do rowów i jak obłąkani, rycząc z zawziętości i krwawego upojenia, wbijali swe krótkie noże wojskowe w piersi niemieckie.
Trwała ta krwawa rozprawa sekundy, po których z opętanego pragnienia zwycięstwa wyrwali się z okopów i naprzód, jak upiory, krótko, ale straszliwie żyjące, niczego, prócz chwili niepomni, wdarli się w pierwszą linję okopów niemieckich. W same piekło walki na noże, zęby, bagnety zerwane z karabinów, wpadła pomoc francuskich strzelców alpejskich.
Zwiało bractwo niemieckie.
Ochłonęli Polacy.
Wtem zapalił się ziemi poszarpany horyzont, po którym goniły się czerwone, galopujące ognie. Po chrapliwym jęku rozległ się szatański chichot
Przed nas, w nas, obok nas zaczęły się walić, niby smoki, wielkie pociski, jeden za drugim, jeden za drugim, coraz częściej, coraz więcej, a wszystkie ryczące, syczące, złe.