Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naszego fundatora, kniazia Daniła Mirskiego, córki wojewody Przemka z Melsztyna. Stara relikwia, którą zostawić było trzeba, bo ją do inwentarza klasztornego zapisali przy rewizyi urzędnicy, dla kilku pereł wplecionych w złote pasma ręką hojnej pani. Starem u ciężko było w złotogłowiu zczerniałem. Uginał się, idąc.
Przed nimi dwóch starców, siwych, zgarbionych, mało co od niego młodszych. Jeden, z białą po pas brodą, niósł mszał. To najpoważniejsi i najstarsi z obywatelstwa, podkomorzy Gostowski i sędzia Raciszewski. Oni tym razem, przy Mszy ostatniej, służyć będą za ministrantów.
Ci już nie boją się kompromitacyi.
Po kościele jedno wielkie westchnienie rozległo się naraz, z tysiąca piersi wydzierające się głucho, ciężko, jak jęk.
Msza się zaczęła.
Myśmy oczy spuściły w dół na chwilę. Zasłonami przysłoniłyśmy twarze, pochyliłyśmy je ku pulpitom, tłumiąc łkanie, kryjąc łzy.
To była Msza ostatnia.
Kiedy za chwilę oczy podniosłam, zdało mi się, że śnię.
Kościół jaśniał światłem cały. Wszystkie pająki we wszystkich trzech nawach, kandelabry, świece u ołtarzów, co tylko było do zapalenia, gorzało jak na procesyi Bożego Ciała. Jak to się stało? Czy kto o zakazie oświetlenia wielkiego ołtarza wygadał się? Czy się umówiło kilku odważniejszych? Kto pierwszą świecę zapalił? Nikt tego nie dojdzie, bo z pewnością nikt się tem nie pochwalił. Dość, że w ciągu jednej minuty kościół cały jaśniał światłami, zapalonemi niewiadomo przez kogo.
Tylko na wielkim ołtarzu, przy którym stali oficerowie i żołnierze, paliły się dwie świece, jak przedtem, i pułkownik obrócił się twarzą ku kościołowi, zielony cały, sapiąc głośno, gryząc wąsy i rwąc w kawałki sznurek od monokla.
Nie patrzyłyśmy na niego. Oczy nasze biegły na