wiem, że trzeba ją przynieść, że bunt daremny. Ale ciężko, serce się rwie. Chciałoby się powiedzieć: bądź wola Twoja, a nie mogę, nie mogę...
— A przecie trzeba — rzekł ksiądz. — Trzeba. Crześcijanką jesteś.
— Jestem, chcę być... chcę się poddać. Ale w tem jednem... O dziecko mi chodzi — o Stasia mego!
— On także modli się w tej chwili. Ksiądz Osmólski jest przy nim, jak ja przy pani. Ale on pewnie się nie buntuje.
— On? Staś mój? O nie! On odważny. On zawsze mówił, że zginąć chce w bitwie, od moskiewskiej kuli. I teraz, nie w bitwie, nie... ale od kuli... O Boże, Boże!
— Zwróć się do tego Boga, przed którym on teraz się korzy! Złącz się z nim. On zrezygnowany, posłuszny idzie w jasną drogę, ku Bogu. Chceszże rozłączyć się z nim na wieki, kobieto słabego serca? On teraz powtarza słowa modlitwy Pańskiej, a ty — nie potrafisz go naśladować.
Mówiąc to ukląkł, nie puszczając jej ręki. Klęczeliśmy wszyscy. W ciszy głuchej głos starego księdza zaczął się rozlegać powolny, doniosły. Towarzyszył mu głos kobiecy.
— Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech...
Słowa płynęły jedne za drugiemi i urwały się.
— Bądź wola Twoja — powtórzył ksiądz.
Matka moja pochyliła głowę ku ziemi i milczała przez chwilę, oddychając ciężko. Wreszcie
Strona:Jan Łada - Na śmierć 1863.djvu/29
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.