Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je się wkoło nas, w mieście — obozie Rabbiego, za jego wiedzą i wolą. Nie wiecież o tem, że codzień stąd rozchodzą się patrole po bliższych wsiach i miastach, a oddziały śledcze po dalszych okolicach kraju, by śledzić, więzić i śmiercią karać podejrzanych o chrystjanizm? Nie wiecie, że w ten sposób zginęło już wiele tysięcy naszych nieszczęsnych współwyznawców, a reszcie grozi zagłada?
Edyta próbowała opierać się, tłumaczyć. Myśl jej, przepełniona wrażeniem, jakie na niej uczynił mistrz, nie chciała widzieć nic z tego, co mogło rzucić cień na tę świetlaną postać. Pospieszyła też zwrócić rozmowę w inną stronę i nie dopuściła księdza do zrobienia uwagi co do zamierzonej audjencji. Pożegnali się chłodno, nie wspominając o ponownem spotkaniu. W oczach ojca Wincentego, utkwionych w młodą kobietę, malował się smutek.
Ale Edyta nie chciała myśleć o ojcu Wincentym ani o tem, co odeń słyszała. Dusza jej była przy mistrzu, pełna trwożnego oczekiwania. Bo nadeszła wyznaczona przezeń godzina.
Kazano im wejść do poczekalni. Była to obszerna izba, prawie pusta. Kilka bardzo prostych niewyściełanych sprzętów stało pod ścianami. Ściany pokrywał szary pokost, nie przepuszczający powietrza. Izba przypominała rozmównice klasztorne. Jedyną jej ozdobą była bronzowa płaskorzeźba, zawieszona naprzeciw wejścia. Przedstawiała ona postać