że więzień musi na czas pewien spocząć i uleczyć się z ran, inaczej nie przetrzyma jutrzejszej tortury. Gesnareh zżymnął się gwałtownie. Znów zwłoka! Znów szczęście oddalało się odeń, jak niepochwytny ptak! Ale trudno! Męka Strafforda była jego ostatnim atutem w grze, jaką prowadził z Edytą. Nie mógł karty tej narażać. Czy jednak nie było innego środka? A gdyby zamiast tego żelaznego człowieka, jakim był Strafford, postawić przed jej oczy na mękę zwykłego przeciętnego filistra, poddającego się strachowi i nerwom?
Gesnareh zdał Strafforda na ręce lekarzy i pielęgniarek, nakazując przyprowadzać na męki w obecności Edyty młodzieniaszków, kobiety, starców...
Edyta musiała słuchać straszliwych jęków bólu nad siły, musiała patrzeć na rany, zalewane gorącą smołą, na odcinanie pojedyńczych członków, na miażdżenie innych. To wszystko, co mógł człowiek wycierpieć, dane jej było widzieć. Cierpiała duchem to, co inni znieść musieli ciałem. A kusiciel pytał jej wciąż słodkim swym, spokojnym głosem:
— Chceszli mu ulgę przynieść? Chceszli bym kazał balsamem namaścić te rany i zagoić je? Chceszli okazać temu zbolałemu miłosierdzie?
Ale ona wiedziała, jaką ceną trzeba było okupić to miłosierdzie i odpychała je od siebie jak pokusę piekieł. Wtedy kaci zwracali się do
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/302
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.