Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych lub padających przed sobą na twarz czcicieli złotego cielca tak dobrze, i zdawało się, żyć tak będzie się wiecznie, bo przecie proletariat, skompromitowany okropnościami i barbarzyństwem komuny, leżał powalony na obydwie łopatki, i powrotu tych nienawistnych rządów bały się masy robotnicze niewiele mniej od kapitalistów. Złoty cielec cieszył się i uznawał, że wszystko dzieje się jak najlepiej, że życie jest nader piękną rzeczą, i że ten błogi stan będzie zapewne trwał wiecznie, a teraz nagle urwało się to wszystko. Granitowe podstawy zarysowały się, gmach wiecznotrwały zachwiał się; chwila jeszcze — runie.
Nie dziw, że pogoda umysłów była zmącona. Dopytywano się o Proroka, powtarzano najdrobniejsze szczegóły i incydenty, odnoszące się do niego, słuchano z zapartym oddechem.
Baron Neuhardt, patentowany narrator, dostarczyciel nowinek i totumfacki wielkiego świata, opowiadał, jak oryginalnym typem był Gesnareh.
— Jest to człowiek, nie mający, jak się zdaje, żadnych potrzeb i żadnych osobistych widoków. Jest wegetarjaninem, przypominającym pitagorejczyków i essenajków, albo też mnichów średniowiecza. Pociąga tłumy z nieprzepartą siłą. Nikt, słysząc go, nie jest w stanie mu się oprzeć. Zwłaszcza na kobiety i dzieci wywiera urok niesłychany.
Kilka kobiet przybliżyło się, słuchając.
— Czy młody? — zagadnęła jedna z nich.