Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźcie w imię Pana! — szeptano.
— Torujcie nam drogę!
— Uproście moc na godzinę próby!
— Błogosławcie, wybrani!
Ten ostatni wykrzyk wzniósł się ponad inne. Kardynałowie, prałaci, oficerowie pochylali kolana. Ale dwaj starcy wzbraniali się, wskazując papieża.
— On jeden mocen błogosławić! — twierdził Eljasz. — My sługi Tego, który postawił go nad nami!
W tej chwili jednak uwaga obecnych odwróciła się od świętych mężów, ujrzano bowiem Edytę, zbliżającą się szybko do papieża i klękającą u jego stóp.
— Ojcze święty! — rzekła, ręce ku niemu wznosząc. — Pozwól mi pójść z nimi!
— Tobie? — spytał zdumiony. — Chcesz rzucić się w paszczę lwa?
Zaprzeczyła ruchem głowy i dłonie splotła błagalnie.
— Tam była wina moja! — rzekła z mocą. — Tam też winno nastąpić zadośćuczynienie! A przytem...
— Cóż?
— Przytem mam jeden cel, jedną nadzieję!
— Nadzieję? Czegóż spodziewasz się? Chrześcijan chcesz wzmocnić?
— Nie, Ojcze święty!