Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piorunu. Współzawodniczyły z tym hukiem czołgi, pomnażając niesłychany rozgwar, któremu odzywające się od czasu do czasu olbrzymy spiżowe, niosące pocisk o setki kilometrów dodawały ton głęboki i uroczysty. Któżby zdołał oprzeć się takiej przewadze? A jednak chrześcijanie opierali się. Stali ramię przy ramieniu, dając się wyrżnąć, nie dając się zmusić do odwrotu. Ataki szły jedne po drugich, ponawiane z coraz rosnącą siłą: wszystkie odbijały się o żelazną wytrwałość legji. Nawet jeżeli udało się przednim strażom Gesnareha uzyskać chwilowe powodzenie i wygiąć w łuk linję obrony, wnet ztyłu tworzyła się nowa linja mocniejsza od poprzedniej i opór trwał.
Stojąc przy sterze admiralskiego okrętu z lunetą przy oczach Prorok śledził ze zmarszczonem czołem rozwój strategicznych operacyj. Już kilka tygodni minęło w bezowocnem zmaganiu się. I co było dlań gorsze, tygodnie owe minęły, nie przynosząc pomyślnych wyników w tem, co obchodziło go więcej od złamania nieprzyjacielskiej armji, więcej od zdobycia nienawistnego Rzymu i od położenia nogi na obalonym największym jego wrogu, papieżu: Edyty nie zdołał pochwycić. Wiedział o niej, że znajduje się na tyłach armji, ale otoczona takim pierścieniem broniących ją samolotów, że nie mogło być mowy o zbliżeniu do niej.
Juda Gesnareh przypatrywał się przez lunetę obrotom statków nieprzyjacielskich i ruchom mas ludzkich na równinie, którą zaciem-